Patrzę nieprzytomnym wzrokiem na panoramę miasta, która rozciąga się z dachu najwyższego budynku w mieście. W dłoni dzierżę butelkę Jacka Danielsa - mojego najwierniejszego kompana, przez ostatnie miesiące. Jest noc. Pochylam się w przód, widzę światła latarni, gdzieniegdzie można zauważyć małe postacie ludzkie - wyglądające jak mrówki. Biorę łyk brunatnej cieczy, piecze mnie w przełyku, w środku rozlewa się ciepło. Nachylam się chwiejąc na nogach, wyciągam paczkę waniliowych Black Devili. Podpalam jednego zaciągając się. Przymykam oczy - rozkoszuję się chwilą. Podnoszę do góry butelkę whisky, podchodzę do krawędzi - Za ten pojebany świat. - krzyczę. Biorę kolejny łyk, uśmiecham się, spuszczam głowę w dół. Skaczę. Czuje się wolna, wyzwolona, kończą się problemy. Moja maska znika, śmierć odcina mnie od udawania, teraz mogę być sobą. Żegnam się ze światem z pierdoloną świadomością, że przez ten moment było mi dobrze, tak kurewsko dobrze.
Adnotacja: Bo czasami każdy chce ściągnąć maskę pod którą skrywa swoje prawdziwe JA. A ja mam kurewsko wielkie natchnienie i napisałam to u góry, zamiast zabrać się za referat z prawa.
Tak masz rację, że czasami człowiek chcą ściągnąć maskę, która bardzo dokładnie ukrywa jego prawdziwe oblicze. To jest czasami bardzo potrzebne, żeby uwolnić się od tego co jest nieprawdą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:*
Jack Daniels. ♥
OdpowiedzUsuńnic dodać, nic ująć, sama prawda.