poniedziałek, 31 grudnia 2012

015. Bonne année ~ Guillaume Samica.

    
   Jest w roku jeden taki dzień, gdy kończysz pewien etap i wkraczasz w kolejny. Z nowym bagażem doświadczeń, mając świadomość wcześniej popełnionych błędów i z mocnym postanowieniem, że nigdy nie będziesz ich powielać. Kończąc stary rok, wkraczasz w zupełnie coś nowego i znów możesz postarać się tym razem dotrzymać nowych postanowień i wmawiać sobie, że od pierwszego stycznia ewidentnie zaczynasz dietę, a i wiosną chętnie pobiegasz - zapominając o tym wraz z musującymi bąbelkami szampana znajdującymi się w kryształowym kieliszku.
   Sypiący śnieg w oczy, mróz szczypiący w policzki, skostniałe palce. Wilgotne, poskręcane włosy, czerwony nos niczym u znanego z bajek renifera Rudolfa. To wszystko składało się na wygląd  Weridiany w dniu przywitania Nowego Roku na Polach Elizejskich. Sylwester nie był taki ciepły; na termometrze nie widniało plus 7 stopni Celsjusza; nie napływał ciepły front z południa; nie było bezchmurnego nieba. Nie było tego wszystkiego o czym wspominała niezastąpiona i niezawodna pogodynka, która rano pojawiła się na ekranie szklanego telewizora ubrana w czarną, bandażową sukienkę i trzynastocentymetrowe szpilki, na których nie mogła utrzymać równowagi. Otuliłam się bardziej puchowym szalikiem, naciągnęłam koronkową sukienkę ku dołowi, przebrałam nogami w miejscu strzepując tym samym śnieg z nowych, zamszowych botek od Marca Jacobsa, które dostałam na gwiazdkę od ukochanego. Zerknęłam na zegarek w telefonie, który pokazywał, że jeszcze pięć minut pozostało do godziny zero, a doliczając do tego czas trwania wybuchów fajerwerek w powietrzu, będę musiała marznąć jeszcze około dwudziestu minut. Niezaprzeczalnie ta perspektywa mi się nie spodobała. Wtuliłam się jeszcze bardziej w ramiona mojego ukochanego siatkarza, a trzymając jego dłoń w swojej, albo odwrotnie co nie robi kolosalnej różnicy czułam się jakbym trzymała cały świat. Mój świat. Gdy zaczęło się wielkie odliczanie, w którym brały udział wszystkie osoby świętujące wkroczenie do 2013 roku na Polach Elizejskich poczułam delikatny pocałunek na czole, później na policzku, a gdy na niebie rozbłysły kolorowe światełka moje usta połączyły się w namiętnym pocałunku z ustami Guillaume. Chwilę później usłyszałam wyszeptane wprost do ucha bonne année*, odpowiedziałam tym samym dołączając najpiękniejszy uśmiech na jaki było mnie stać. Zdecydowanie Sylwester spędzony z Samikiem zapowiadał nastanie dobrych czasów, bo jak to mówią: jak świętujesz Sylwestra tak przeżyjesz cały nadchodzący rok. Mój jak na razie zapowiadał się na taki wypełniony po brzegi miłością.

* szczęśliwego Nowego Roku

Adnotacja: Ej, ej przyszłam tutaj z zamiarem stworzenia czegoś o Velcie, a tu niepostrzeżenie w trakcie pisania do mojej głowy wkradł się przebiegły Samik i za cholerę nie chciał sobie pójść. Brakuje mi go popierdalającego  w trykociku kędzierzyńskiej drużyny, smutłam, że go tam nie ma. Rouzier też pewnie smuta. Wyszło, że jest o przyjmującym, ale to nie mój ulubiony - o ulubionym innym razem :). Życzę wszystkim udanego Sylwestra, spędzonego w miłym towarzystwie, takiego po którym będziecie miały kaca dwa dni. To krótkie coś pojawiło się tylko z okazji Sylwestra, gdyż w Święta was zaniedbałam :). A teraz czekamy na kwalifikacje skoków na Garmisch-Partenkirchen :)

niedziela, 30 grudnia 2012

014. Bachanalia.

   
   Pamiętasz dzień, gdy zmarł twój mąż? Byłaś przy tym, widziałaś całe zdarzenie, zadrżałaś. Zamknęłaś oczy, a po policzkach potoczyły się łzy, rozbijając się o chodnik. Słyszałaś pisk, widziałaś światła - zderzenie czołowe, śmierć na miejscu. Bez bólu, cierpienia. Zero emocji. Spieszył się na trzecią rocznicę waszego ślubu, młode małżeństwo bez zastrzeżeń, nienaganne, przykładne, wzór. 
   Siedzisz właśnie z przyjaciółką na kanapie, rocznica śmierci, 26 czerwca, dzień wielkiej straty. Wielka dziura w twoim sercu. Próbujesz przypomnieć sobie dotyk jego zimnej dłoni na rozgrzanym policzku, miętowy oddech tuż przed kolejnym skradzionym pocałunkiem, brązowe tęczówki wpatrujące się w twoje z troską i czułością. Lotta wciska ci w dłonie kubeczek lodów miętowych, polanych sporą porcją bitej śmietany. Przy okazji delikatnie muska swoimi opuszkami twoją dłoń, przechodzi cię dreszcz, już dawno nie czułaś tego elektryzującego uczucia przebiegającego po kręgosłupie i zatrzymującego się w końcówkach włosów. Lekko podskakujesz na swoim dotychczasowym miejscu, co nie umyka uwadze twojej kompanki. Po raz kolejny przejeżdża dłonią po aksamicie twojej skóry, zatacza maleńkie wzory. Całuje cię w obojczyk, gdzie rozpoczyna swoją wędrówkę po twoim rozgrzanym ciele, zmierza ku górze wytaczając nową trasę w kierunku twoich ust. Obcałowuję twoją szyję, pozostawiając na niej zaróżowiony ślad w postaci malinki, którą naznacza, że dziś należysz do niej. W końcu wpija się w spragnione usta, przygryzając dolną wargę. Pod naporem jej warg rozchylają się również twoje, a języki zaczynają swoją batalię. Gładzi twoje plecy, unosi koszulkę i chwilę później opada ona za oparciem kanapy. Fioletowy stanik nadal trzyma piersi w ryzach, ale Lotta sprawnie zrywa go z ciebie, wyrywając haftki - nie była delikatna. Zatacza językiem kręgi wokół twoich nabrzmiałych sutków, dłoń wsuwa pod materiał spodni, zahaczając - niby to przypadkowo o koronkowe figi. Wsuwa pod nie rękę i gładzi łono. Pozbywa się reszty twoich ubrań i sama również rozbiera się ze wszystkiego w co jest odziana. Do twojej głowy wkradają się myśli, że nie powinnaś, że zdradzasz nieżyjącego męża, że to może zniszczyć wasze relację, ale gdy czujesz język Lotty wkradający się w twoją kobiecość, nie myślisz już o niczym, zaczynam odczuwać niesamowitą rozkosz i jesteś coraz bardziej podniecona. Gładzisz ją po włosach, dociskając bardziej do swojej miednicy, by poczuć ją jeszcze głębiej w sobie. Gdy kończy, kładzie się na tobie i zaczynacie się ocierać, wydając przy tym jęki. Wijesz się niczym spragniona kotka, nigdy nie spodziewałaś się, że kobieta może doprowadzić cię do takiego stanu. Kładziecie się obok siebie, ciężko oddychając, gładzisz delikatnie jej nagie ramię. Po kilku minutach ubieracie się, znowu siadacie na kanapie przy okazji włączając telewizor, w którym leci jakiś łzawy dramat. Wasze oczy już nie są zamglone, widzicie wszystko dokładnie. Podajecie sobie kubeczki z lodami i uderzając łyżeczkami na znak toastu zaczynacie je spożywać, zapominając o zaistniałej sytuacji.

Adnotacja: Nie dodałam nic na święta z tego miejsca przepraszam, nie miałam dostępu do internetu, a jak już znalazłam chwilę to ktoś mnie wołał. Już po świątecznych wariacjach, teraz się uspokoiło więc dodaje, nie chcę nikogo zgorszyć. Powstało jako odskocznia po przeczytaniu niesamowitych Zachcianek i trochę przypominający opowieść Sylwii Chutnik Niewinne Czarodziejki bo w sumie na lekkiej podstawie. Dostałam niesamowite pytanie na gadu gadu nawiązujące do odpowiedzi na wywiaderze i nieźle się uśmiałam, lubię Szekspira a nawiązując do Ofelii nie śmiałam się z nikogo/niczego :).

niedziela, 16 grudnia 2012

013. Zatracam się...


 Drogi Jakubie!

    Zatracam się. Z każdym dniem coraz bardziej. Gubię swoją osobowość, dorastam, zmieniam się. 
   Nie chcę tego. Nie chcę być inna. Nie chcę tracić swojej tożsamości. Nie jestem gotowa na zmiany; nie dziś; nie jutro, za miesiąc,rok, pięć lat.
  Chcę być sobą. Tą starą osobowością: egoistką ze specyficznym poczuciem humoru, nie zawracającą głowy innym swoimi problemami. Chcę znów usłyszeć miłe słowa i reagować na nie półsłówkami, często wybuchając ironicznym śmiechem, chamskimi odzywkami z milionem wrednych min w zanadrzu. Chcę znów odnaleźć siebie, tą którą kochałam, którą akceptowałam i uwielbiałam, która była mi bliska. 
   Zmieniłeś mnie, nie chcę tego - zdecydowanie nie jest to moim marzeniem.
   Kocham Cię, ale odchodzę. Nie chcę gubić siebie. Nie potrafię...

Żegnaj 
E.

Adnotacja: Oglądam skoki narciarskie [Velte szczególnie, ale jego wyniki mnie nie cieszą] z niecierpliwością oczekując meczu charytatywnego.  I naszło mnie żeby jebnąć gorzkie żale, a że nie potrafię dobrze dobierać słów nie zapisując ich na kartkę, toteż powstało to powyżej. A teraz znikam, to ostatnie coś w tym roku, widzimy się w styczniu :).

piątek, 14 grudnia 2012

012. Po burzy zawsze wychodzi słońce.



___Czasami jest tak kurewsko zajebiście. Wiesz jakie to uczucie? Unosisz się nad ziemią, na twojej twarzy kwitnie szeroki uśmiech, oczy radośnie się iskrzą. Jest tak optymistycznie, że aż nierealnie. Każdego z nas dopada takie uczucie, nagle wszystko nam się układa bez wyjątku, wszystko idzie po naszej myśli, mkniemy przed siebie prostą drogą, z której nie zbaczamy. Jest zajebiście. 
___A co się dzieje później?
___No właśnie to jest dobre pytanie. Jeżeli po burzy zawsze wychodzi słońce to analogicznie po słońcu zawsze wychodzi burza. No i tak właśnie jest. W jednej chwili wszystko się wali. Jak już pojawia się słońce to świeci, wysoko nad głowami, napawając promieniami, które ładują nasze akumulatorki. A później upadasz, boleśnie, beznadziejnie, zatracasz się w żałości.
___Ona też była radosna, optymistyczna, miała wszystko. Nie chodzi tutaj o rzeczy materialne, ale o uczucia, które były najwyższym punktem jej hierarchii wartości. Miała cudownego faceta, którego kochała ponad życie; którego kochała bardziej niż swoje pasje; który był jej promykiem nadziei, że jutro może być lepsze niż dziś. Miała przyjaciół. Dla równowagi we wszechświecie mężczyznę i kobietę. Karol był jej powiernikiem sekretów, Elżbieta osobą, która potrafiła wyciągnąć z największego doła. 
___I co się z nimi stało?
___Nic konkretnego. Odeszli.
___Jak odeszli?
___A jak się odchodzi, po prostu bez zbędnych słów, znikając raz na zawsze z listem na stoliku w przedpokoju.
___Bolało?
___Nie kurwa, nie bolało. Wcale, a wcale. A wyczuwasz tę ironię? No właśnie. Oczywiście, że bolało, kurewskie sztylety przeszywały moje serce, rozcinając je na miliony kawałków, których nie da się zszyć.
___Co zrobiłaś?
___Nic. Zupełnie nic. Zaakceptowałam ich decyzję, żeby odejść trzeba mieć powód, nawet gdy mi go nie wyjawili uwierzyłam w to, że on był.
___I co się wydarzyło później?
___Żyłam dalej, po burzy wyszło słońce. Zaczęło się układać, zaczęłam znowu lgnąć do ludzi, zaczęłam zauważać więcej rzeczy. Zmieniłam się, ale uważam, że na lepsze.
___A na koniec co powiesz?
___A co mogę rzec? Gdy nie idzie po naszej myśli, nie warto się załamywać. Nie można się przejmować tym co się wydarzyło, trzeba podnieść wysoko w górę głowę i kroczyć dalej. Najlepiej z uśmiechem na twarzy, nie koniecznie prawdziwym, ale z uśmiechem. I wiesz co? Trzeba wierzyć, że będzie lepiej nawet wtedy gdy to tylko puste słowa.

Adnotacje: Bo zawsze jak jest źle zawsze może wydarzyć się coś żeby było lepiej.  Dorwałam się do klawiatury i tam-kurwa-dam z pod moich palców wypłynął właśnie shit u góry. Jestem chora, musicie mi o wybaczyć, mój mózg nie działa tak jak powinien pod wpływem temperatury. Nie mam ochoty na nic, straciłam zapał do pisania. Potrzebuję dobrą książkę, chwilę wyciszenia, kawę piernikową, słuchawki w uszach i mecz w tle NOW! Spierdalam na jakiś czas - chyba, nie wiem.

czwartek, 6 grudnia 2012

011. Gdybyś była Ariadną...



     Miłość? Słowo, które można definiować na wiele sposobów. Według mnie i mojego chorego toku rozumowania, miłość jest niewidzialną więzią, która łączy nas z druga osobą. To taka jakby pępowina, którą można odciąć, zadając bolesny cios - prosto w serce. Miłość nie polega na szczęśliwych chwilach, to przede wszystkim: ból, cierpienie i zdolność wybaczania. Gdy kochamy prawdziwie i bezwarunkowo, jesteśmy w stanie zaakceptować wady partnera, zamieniając je w zalety. Miłość to uczucie, które nie unosi nas dwa metry nad ziemią, ale daje cholernego kopa w dupe. Miłość to uczucie, takie znane i powszechnie uwielbiane. A to miłość według Ariadny.

___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że potrafisz zakochać się, a miłość, która wypełni Twoje ciało będzie tak czysta jak łza spływająca po Twoim jasnoróżowym policzku.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że miłość nie patrzy na wiek. Jest to uczucie, które lokujesz w osobie, która skrada Twe serce i nie zwracasz uwagi na fakt, czy jest młodsza od Ciebie o rok, pięć lat czy nawet dwadzieścia pięć.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że gdy płyną łzy, miłość nie maleje, a zyskuje na swej sile.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że nie potrzebujesz fotografii by wspominać przeszłość dzieloną z ukochaną osobą, żeby uśmiechać się na wspomnienia. Wszystko znajduje się w sercu.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że mając szesnaście lat potrafisz pokochać, mężczyznę starszego o niecałe dziesięć lat .
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że potrafi on nauczyć Cię kochać, nie tylko sercem ale i całym ciałem.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że potrafisz wybaczać błędy, nawet te ciężkie.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że nie można się poddawać, bo miłość to uczucie, które nie tylko skrada serce ale i umysł.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że ulokował swe uczucia w złym mężczyźnie.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że spędzając ze sobą mniej czasu, oddalacie się od siebie i to nie Jego wina, tylko Twoja.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że wspomnienia nie tylko dają radość, ale też rozpacz.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że przechodzenie przez park i mijanie miejsca, które miało być wasze na zawsze to najgorszy z możliwych pomysłów, bo teraz to miejsce Twoje i Twojej nowej miłości.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że miłość istnieje, ale nie warto poddawać się temu uczuciu, gdy krzywdzisz bliskich swemu sercu, których nigdy nie zapomnisz.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że kochał on prawdziwie i kocha nadal, i nigdy nie przestanie mimo tego, że zachowałaś się jak suka łamiąc mu serce.
___Gdybyś była Ariadną, wiedziałabyś, że to wszystko co tu zawarte to szczera prawda, ale nie jesteś Ariadną i musisz popełniać własne błędy.
___Gdybyś, była Ariadną, wiedziałabyś, że po burzy zawsze wychodzi słońce.

Adnotacja: Jest i o miłości, z okazji Mikołajek, bo to taki radosny czas, a dzisiaj nakurwiał śnieg i było na minusie, a ja to kocham. Jestem wykończona całym tygodniem nauki, ciągłym zaliczaniem ocen, chociaż zaczął się bezpieczny tydzień. Chciałam dodać to jutro, ale pracuję haha. i to zaprawdę jest zabawne, gdyż tak kurewsko mi się nie chce. Bawię się w ochroniarza, od rana do dwunastej w nocy nie istnieję.

sobota, 1 grudnia 2012

010. Kilka chwil ~ Tsvetan Sokolov.



Chciałabym móc cofnąć czas i przeżyć te kilka chwil jeszcze raz. Nie zmieniać nic i znowu nie wiedzieć co może z tego być.

Kilka chwil w twoim towarzystwie, kilka uścisków, pocałunków w skroń, przepłakanych nocy. Kilka opowiedzianych kawałów, wymienionych poglądów, obejrzanych filmów, wyśpiewanych piosenek. Kilka chwil w ciepłych ramionach z poczuciem bezpieczeństwa i tym ciepłem rozlewającym się po całym ciele. Kilka momentów gdzie myślałam, że lepiej być nie może, bo w końcu tak jak teraz było dobrze. Kilka chwil, które tworzyły moją małą historię i napawały mnie optymizmem na przyszłość, że coś może się zmienić, stać.
Każdy przeżywa swoje własne chwile. Niezapomniane. Takie, które z wielką chęcią przeżylibyśmy jeszcze raz, nie zmieniając ich tylko wciskając replay, by znów stało się to samo. Cofnąć się, zrobić kilka kroków w tył, cofnąć się w czasie, złapać jedną chwilę, tę która utkwiła nam głęboko w pamięci.
Pamiętam jak pewnego jesiennego dnia, cała mokra zapukałam do drzwi twojego mieszkania, z powodu, iż była już godzina 23:00, otworzyłeś mi odziany jedynie w spodnie dresowe. W końcu kolejnego dnia mieliście grać mecz - ważne spotkanie z Resovią. Przekraczając próg twojego mieszkania rzuciłam ci się w ramiona, a ty zamknąłeś mnie w stalowym uścisku, gładząc dłonią po plecach. Nie pytałeś o nic, po prostu pozwoliłeś by łzy płynęły po moich policzkach. Nie mówiłeś banalnego „będzie dobrze”, nie kłamałeś mnie. Nie wiedziałeś co się stało, ale byłeś obecny, milczeliśmy, a to było dla mnie najlepsze. Zaprowadziłeś mnie na kanapę, a sam przygotowałeś dwie kawy piernikowe. Byłeś, tkwiłeś, tuliłeś, milczałeś – to wystarczyło.
Pamiętam też jak trzy dni później przepraszałam cię za swoje zachowanie, mówiłam o swoim rozchwianiu emocjonalnym; o tym że nie radzę sobie z rzeczywistością. Objadaliśmy się wtedy lodami czekoladowymi, co chwile rzucając niesmacznymi żartami. Było tak dobrze, idealnie – byłeś moim najlepszym przyjacielem.
Pamiętam jak wygraliście z Resovią podczas rewanżu, to była wasza druga wygrana nad Mistrzem Polski. Przyszedłeś się pochwalić swoim sukcesem, a ja po prostu wyrzuciłam cię z domu. Nie miałam ochoty na radość, potraktowałam cię źle, ale ja nie czułam się z tym beznadziejnie. Było mi dobrze, zmieniałam się w sukę.
Pamiętam jak odcięłam się od ciebie, nie chciałam cię widzieć. Byłeś jedyną osobą, z którą przeżyłam tyle wspaniałych chwil i którą odrzucałam, ale nie chciałam z tobą trzymać. Bezsprzecznie byłam popierdolona, ale nie chciałam cię w moim życiu, nie chciałam swojego przyjaciela.
Pamiętam jak chciałeś do mnie dotrzeć, jak chciałeś odbudować naszą relację. Ja tego nie chciałam, dlatego opuściłam wspaniałe Cuneo i wyjechałam. Florencja stała się moim miastem, to tam zaczęłam tworzyć swoją nową historię. Poprzednie dwa lata próbowałam wymazać z pamięci i szło mi bardzo dobrze. Już prawie wyleczyłam się ze swoich uczuć. I wyobrazić sobie, że zrezygnowałam z przyjaźni z Tsvetanem Sokolovem, bo obdarzyłam go większym uczuciem. Pokochałam go.


Adnotacja: Był mój ulubiony środkowy, to teraz czas na najlepszego atakującego. To takie dziwne, nieskładne i popierdolone, trochę nie do ogarnięcia, ale pisane przez 5 minut więc się nie dziwię. Pomysł przyszedł spontanicznie, piłam właśnie mój osobisty nektar bogów [czyt. kawa piernikowa] i słuchałam płyty Pokahontaz - Rekontrakt :). Cytat u góry pochodzi właśnie z jednego, z utworów :). Pytania? Wywiader.

środa, 28 listopada 2012

009. Kurewsko dobrze.



   Patrzę nieprzytomnym wzrokiem na panoramę miasta, która rozciąga się z dachu najwyższego budynku w mieście. W dłoni dzierżę butelkę Jacka Danielsa - mojego najwierniejszego kompana, przez ostatnie miesiące. Jest noc. Pochylam się w przód, widzę światła latarni, gdzieniegdzie można zauważyć małe postacie ludzkie - wyglądające jak mrówki. Biorę łyk brunatnej cieczy, piecze mnie w przełyku, w środku rozlewa się ciepło. Nachylam się chwiejąc na nogach, wyciągam paczkę waniliowych Black Devili. Podpalam jednego zaciągając się. Przymykam oczy - rozkoszuję się chwilą. Podnoszę do góry butelkę whisky, podchodzę do krawędzi - Za ten pojebany świat. - krzyczę. Biorę kolejny łyk, uśmiecham się, spuszczam głowę w dół. Skaczę. Czuje się wolna, wyzwolona, kończą się problemy. Moja maska znika, śmierć odcina mnie od udawania, teraz mogę być sobą. Żegnam się ze światem z pierdoloną świadomością, że przez ten moment było mi dobrze, tak kurewsko dobrze.

Adnotacja: Bo czasami każdy chce ściągnąć maskę pod którą skrywa swoje prawdziwe JA. A ja mam kurewsko wielkie natchnienie i napisałam to u góry, zamiast zabrać się za referat z prawa.