niedziela, 27 stycznia 2013

017. Pięć uczuć codzienności.


Ja poczekam jeszcze na swoją miłość. Może przyjedzie następnym pociągiem? Albo jeszcze późniejszym? A może nie przyjedzie wcale? Nie szkodzi, mam już wprawę w oczekiwaniu na pociągi, które nie przywożą nikogo.

 Miłość to słowo trudne do zdefiniowania. Każdy rozumie je inaczej, ale czym tak naprawdę jest miłość? To zbiór wszystkich uczuć, które kotłują się w naszej duszy, grają w sercu, śpiewają w umyśle. Miłość to radość, fascynacja, pożądanie, namiętność - czyli nic konkretnego, to też żal, smutek, gorycz porażki. I za co tak naprawdę kochasz? No właśnie, nie znasz odpowiedzi. Bo kocha się za nic. Kocha się za poranny uśmiech, poplątane włosy, radosny błysk w oku. Kocha się za iskrzące oczy, za ciepłe ręce oplatające ciało i za te wszystkie niedoskonałości w wyglądzie. Każdy jest wybrakowany. Ważne jest by dostrzec wszystkie zalety, bo wady są wadami - nie pozbędziemy się ich, ale możemy zrzucić je na dalszy plan. I widzisz jakie to dziwne? Teraz okazuje się, że kochałaś. Kochałaś prawdziwie, ale zbyt późno się zorientowałaś. Teraz jesteś sama.
 Szczęście. Kolejne trudne słowo do zdefiniowania. Szczęście jest ulotne. W jednej chwili promieniejesz, w innej rozpaczasz. Każdy sam decyduje co jest dla niego szczęściem. Jedni twierdzą, że to słońce jaśniejące na niebie, inni patrzą w oczy swojego partnera i twierdzą, że to jest szczęście. Ale jak rozbijemy to słowo znajdziemy pod nim radość, euforie, endorfiny. Czekolada też może być szczęściem, a Ty znajdź swoje.
 Nienawiść. Podobno negatywne uczucie, no właśnie podobno. Zawistni ludzie żyją dłużej - tak twierdzę, ale nie możesz słuchać tego co ja mówię. Nie możesz być taka sama, bo to zwyczajnie nie wyjdzie. Każdy jest sobą, inną jednostką. Każdy nienawidzi podobnie, ale każdy obiera na cel inne rzeczy, osoby. Ja nienawidzę robactwa. Wszelkie muchy, pszczoły, biedronki przyprawiają mnie o mdłości. Ty możesz nie lubić miodu albo chociażby głupiej pospolitej truskawki, nikt Ci nie zabrania. Nienawiść jest dla ludzi. Zastanów się do kogo lub czego żywisz to uczucie.
 Strach. Mówią, że ma wielkie oczy, ale czy w ogóle je posiada? Bać się można wszystkiego, ludzie z tego powodu zaczęli wymyślać fobie i wiesz co? Uważam, że to żałosne. Mogę sobie przypisać arachnofobie, ale te małe pająki zabijam laczkiem i wcale nie mdleję. Jest też ornitofobia. Boję się ptactwa, ale co z tego, skoro on może zostawić mi białego kleksa na ramieniu nie wiedząc o moim strachu. Uważam, że najgorzej mają Ci co wmówili sobie antropofobie. Jak oni robią zakupy, jak chodzą do lekarza, jak udzielają się społecznie? Przecież żyją w środowisku, nie izolują się, wymyślili chorobę na swoje potrzeby. I to właśnie jest prawdziwy strach, strach przed uczuciami. Ty też się boisz.
 Samotność. Każdy jest sam, ale nie każdy jest samotny. Boisz się jej? Ja się boję. Boję się, że będę miała pięćdziesiąt lat i cztery koty, które jako jedyne będą dotrzymywać mi towarzystwa. Boję się samotności. Chcę znaleźć miłość, chcę być z kimś, chcę dzielić swoje troski na pół. Nie chcę żyć sama, nie chcę budzić się w mieszkaniu i nie mieć kogo powitać pocałunkiem. Nie chcę tego, ale co los przyniesie tego nie wiem. Ty też nie znasz swojej przyszłości.

Trzeba umieć czekać. 

Wszystko w swoim czasie, nie?


Adnotacja: Wybaczcie miałam zły dzień, tydzień, miesiąc, rok. Nie wracam jeszcze, nie wiem czy chcę wrócić. Nie znalazłam swojej rzeczywistości, wciąż jej poszukuję teraz znajdziecie mnie tylko na Krótkich historiach, a niebawem na Grzesiu.
Napisałam to pewnej nocy  w moje zacne ferie, które dobiegły końca i w sumie w domu siedziałam cały miesiąc na tabletkach lecząc wszystkie choróbska. Jutro pobudka o 5 co nie napawa optymizmem.

sobota, 5 stycznia 2013

016. Moje szczęście ~ Michał Ruciak.



Bo wszystkie drogi stąd prowadzą na tory

Wszystkie drogi stąd na kolejowy most
Staram się z całych sił lekceważyć niedosyt
Tu miłość trzyma się na ślinę
A szczęście o włos


    Kiedyś spotkałam szczęście. Było one normalne, chociaż wywoływało niesamowity uśmiech na mojej twarzy. Było pierońsko wysokie. Niecałe dwa metry wzrostu wprawiające moje serce w szybsze bicie. Miało ręce, nogi, uszy a nawet oczy oraz usta warte niejednego grzechu.
    Moje szczęście grało w klubie siatkarskim, a na jego trykocie dumnie prezentował się numer szesnasty. Odbierało atomowe zagrywki, zdobywało asy serwisowe, atakowało tak by go nie zatrzymać i blokowało skutecznie swoich przeciwników.
    Moje szczęście miało żonę - Justynę, a nawet dwóch synów, którzy w przyszłości zapewne zostaną równie przystojnymi mężczyznami jak tatuś. Starszy Rafał i młodszy Filip byli prawdziwymi skarbami, a w ramionach ukochanego ojca wyglądali rozkosznie. Niewątpliwie byli również jego największymi fanami.
   Moje szczęście wyglądało nienagannie. Seksowny zarost na twarzy lepszy od tego, który prezentował się u Rouziera. Nogi jak marzenie, lepsze od tych, które posiadał Winiarski oraz oczy pełne ciepła  w których można było utonąć lepsze niż Kurka.
   Moje szczęście było jedynie moim przyjacielem, którego widywałam gdy odwiedzał rodzinne strony Świnoujścia.

Adnotacja:  Bardzo, bardzo krótki bo pisane którejś pięknej nocy około godziny 4 :) 
I wiecie co: potrzeba zachwiana rzeczywistości w sposób autodestrukcyjny rodzi się w nas na skutek wyolbrzymiania problemów, które każdego dnia bezlitośnie wykorzystują kruchość naszego umysłu... Masz swoją własną rzeczywistość, a nawet kilka i czasem nie wiesz której się trzymać.
A więc na razie tutaj mówię żegnaj, idę szukać swojej rzeczywistości - tutaj jej nie znajdę.