Stoimy na
krawędzi przepaści, szczelnie otuleni ciemną otchłanią. Dookoła zewsząd otacza
nas natura, drzewa swym szumem wygrywają melodie, która pomaga nam uspokoić
zszargane nerwy. Oddychamy
równomiernie, nasza klatka piersiowa unosi się i upada, serce bije swoim, naturalnym
rytmem. Upadamy na kolana, drżącą
dłonią uderzając w ziemię, raz i drugi, nieustannie, wykrzykując wszystko co
leży nam na sercu, popłakujemy cicho. Siadamy,
nasze nogi bezwiednie opadają w dół, machamy nimi, pochylamy się. Skaczemy, uciekamy od przeszłości,
zatracając się w ciemności. Spadamy jednocześnie unosząc się nad ziemią,
czujemy się wolni, rozkładamy ręce, szybujemy jak ptaki. Wyzbywamy się wszelkich
zmartwień. Umieramy. Umieramy ze świadomością, że nikt za
nami nie zapłacze. Na naszych twarzach malują się błogie uśmiechy, jesteśmy
szczęśliwi. Osiągnęliśmy nasze szczęście, dopiero po śmierci. Kończąc życie w
ciągłym stresie, przykrościach i innych nieprzyjemnych rzeczach, sytuacjach - w końcu się
śmiejemy. Jest nam dobrze. Umarliśmy,
nic po nas nie zostało.
Śmierć jest wiecznym schroniskiem, w którym nic się nie odczuwa.
Adnotacja: Tak sobie dodam bo mnie męczy, nawet bardziej niż fakt co jest ważniejsze: łyżka czy widelec, a nad ich wyższością nikt nie ma ochoty konwersować, więc muszę sobie sama dać radę i pogadać ze swoim odbiciem o tej jakże ważnej wyższości.
Podobają mi się te krótkie historie :) Bardzo mnie nimi zaciekawiłaś i nie wiem co mam jeszcze napisać. Po prostu brak mi słów :)
OdpowiedzUsuńInformuj mnie o nowościach na gg 32765106
Pozdrawiam:*